Swego czasu nosiłem sie z myśla napisania artukułu na ten temat, ale uznałem, że nalezało by się wstrzynac do czasu poznania szerszej opinii.
Czy Waszym zdaniem jest celowe i uzasadnione zmienianie zachowania poszczególnych gatunków ryb, poprzez dokonywanie zmian w ich otoczeniu. A takie b.czesto następuje. Opieram sie na znanych mi rybach, czyli muszlowcach. W ich przypadku przez zmiane ilości kryjówek (muszli),ich usytuowania, powierzchni terytoriów, czy nawet ilosci ryb lub stosunku płci(w granicach obiektywnej normy) mozna wpływac na ich zachowania, nawet tak "drastycznie" jak mono/poligamiczność, agresywność, ilość młodych w miotach, czy nawet ubarwienie. Zaznaczam, że nie chodzi mi tu o wpływ stresu. Przyjmijmy, ze wszystkie zmiany sa dokonywane w rozsadnych i dopuszczalnych granicach, zachowujac inne parametry w ścisłej normie. Jako przykład mozna podac L.brevis, które w naturze zajmuja jako para jedna muszle, a w niewoli obserwuje sie to niezbyt często, przy silnych indywidualnych walkach o muszle, lub L.ocellatus które są "prawie" monogamiczne, a przy optymalnych, zbyt łagodnych warunkach tworza nieomal (no moze przesada) kolonie, a przynajmniej haremy. Czy choćby drapiezcy A.Calvus, które w ogólnych zbiornikach potrafia chorować ze stresu, łatwiej niz inne gatunki. Jak sądzicie, jak daleko moze sięgać ułatwianie przez akwarystów życia rybom, bez ryzyka jego zmiany w odniesieniu do natury. Trochę temat ten zahacza o "Biotopowość", lecz pytanie jest odmienne: na ile można sobie pozwolić w zmianie subtelnych częstokroć warunków, przy zachowaniu wymagan biotopu i jakie wpływy to powoduje. Ryby szybko sie przystosowuja, lecz czy wtedy sa to te same (poza wyglądem), co w naturze? Temat podałem ogólnie, ale co o tym myślicie? W przypadku Tropheusów, jest chyba jeszcze wiecej do powiedzenia na ten temat...
Pozdrawiam!
Viktor |