Już od wczesnego dzieciństwa miałam takie coś, że mnie ciągnęło w dzikie leśne miejsca. Wyjeżdżając co wakacje i ferie na roztocze wstawałam wcześnie rano, robiłam kanapki z masłem , brałam jako towarzysza podróży kuzyna i szliśmy kilka/kilkanaście kilometrów do dużego lasu podpatrywać zwierzęta.
Rzecz jasna na początku trzeba było przejść przez hektary uprawianych pól, które są nieodłącznym sąsiadem polskich lasów, potem przez leśny wąwóz aż do polany gdzie przez 100 a nawet 200 metrów podrapani, brudni i mokrzy od porannej rosy czołgaliśmy się w kierunku dużego stada saren i jeleni , (przy okazji tak by nie wypłoszyć zajęcy co nieraz niestety miało miejsce) .
Boshe i co to był za widok! Ogromne i czujne jelenie co rusz podnoszące głowę i nadsłuchujące odgłosów lasu. Piękne sarny, których różnorodność gabarytów tułowia utwierdzała w przekonaniu że stado w pełni żyje i cały cykl rozrodczy drąży swoją nieustanną wędrówkę. Tych leśnych przygód dzieciństwa i przemierzania niebezpiecznych terenów było mnóstwo, od wspinania się po wysokich ścianach wąwozów po to by policzyć lisie nory, po spuszczanie się z nich na grubej linie… spędzenie całego dnia aż do zmroku na drzewie w akcie wejścia w samo sedno polowania trzech wilków … stoczenie się z wyrw i wiszenie nad przepaścią, wychodzenie z bagien i zasp śniegowych i wiele, wiele innych a mój wiek przypadający na te leśne wędrówki obejmował zaledwie okres 7-11 lat.
Z czasem moje ,,przechadzki’’ ewoluowały, – po 11-tym roku tato sprawił mi fajny prezent w postaci górskiego roweru (chyba pierwszego w naszym mieście, bo wówczas był to jeszcze czas kolarzówek ) co poskutkowało jazdą do okolicznych lasów w tempie ekspresowym . W raz z nastoletnim wiekiem doszło wakacyjne uczestnictwo w obozach wędrownych, całodniowe lub dwudniowe rowerowanie w dłuższe trasy ,czy po prostu weekendowym ,,spacerem’’ do lasu wraz z grupą koleżanek, które nie tyle chwaliły sobie leśne otoczenie jak możliwość stracenia kilku kilogramów (wg. ich mniemania) nadmiernej wagi. Ale życie w tym okresie nie toczyło się jedynie wokół pary pozdzieranych trampek zatem tych ,,wypadów’’ w porównaniu do czasu dzieciństwa było nie tak dużo… a już na studiach zupełnie zniknęły.
Po pięciu latach stwierdziłam że czegoś mi brakuje i… kupiłam nowy rower. Na początku jeździłam tyko z bratem (który pokonuje regularnie całe masy kilometrów preferując bardziej niedostępne tereny ) bo mój Bartłomiej nie chciał się do tego przekonać pomimo, że w wieku nastoletnim nie jedną ścieżkę ze mną wydeptał. Potem, stwierdził że od czasu do czasu może – tak dla mnie - aż do momentu kiedy kupił sobie własny rower – i już nie tylko w mojej intencji. I tak to się od nowa zaczęło, a ulubionym miejscem wypadu był las oddalony osiem km. od Krasnegostawu. Pierwsze odczucie po latach przerwy znanego mi w części miejsca było takie że pomimo przebytej drogi nie natknęliśmy się na żadne leśne stworzenie. Wchodząc zupełnie w głąb można było zobaczyć pojedyncze sztuki saren, a raz tylko widziałam ich pod postacią minimalnej grupy czyli trzech sztuk. To samo z zającami których kiedyś było pełno.
Kupiliśmy ponad rok temu na tych terenach działkę a dokładnie całe gospodarstwo. I owszem po regularnym pobycie na niej stwierdzam, że w lasach jak i w obrębie stawów i łąk obecne egzystuje ptactwo: kuropatwy i bażanty, siwe czaple, jastrzębie, myszołowy, dzikie kaczki, łabędzie oraz: zające , lisy, dziki, pojedyncze sztuki saren i jeleni nie mniej nigdy nie widziałam oprócz kuropatw większych grup tego co wymieniłam. A kiedyś? Było inaczej…
W czwartek w deszczowe i mgliste popołudnie, w odległości kilkunastu metrów stanął naprzeciw mnie piękny jeleń. Eh! Co to był za widok tym bardziej że jelenia ,,na dziko’’ to jeszcze w dzieciństwie widziałam. No cóż, ale to chyba najbardziej razem z dzikiem pożądane stworzenie polskiego myśliwego, którego nie raz widuję co najmniej z lisem na plecach. Rok temu w styczniu widząc przemieszczające się stado kuropatw wysypałam na swojej posesji dużą ilość zboża. Żerujące stado mogłąm podziwiać trzy dni bo już w czwarty zamiast pięknego widoku zastałam na działce masę łusek ze strzelby… Wybierając się w ubiegłą jesień do lasu na rowerowanie po leśnych wąwozach, weszłam w sam środek nagonki na zwierzęta. To było tak przerażające że aż żal mi przywoływać ten widok na nowo… Uciekające w popłochu dziki wyglądały jak zbite psiaki, które po prostu pędziły przed siebie… Kilka saren biegało to w prawo to w lewo w końcu te dorosłe pobiegły w odwrotną stronę niż jedna maleńka która na pewno już samym tym faktem pozostania poza stadem była na pozycji straconej… eee nie chce mi się już o tym wszystkim pisać… ale… przypuszczam , że ktoś taki jak nurosław, mieszkający na takim terenie musi tą okolicę kochać bardziej niż ktoś z miasta spędzający wieczory przed telewizorem w którym właśnie nadają jeden z programów przyrodniczych. Co więcej musi tą okolicę rozumieć i znać jej specyfikę jak i prawa nią rządzące. Szkoda tylko, że często tą ,,specyfikę’’ postrzegamy w aspekcie osoby człowieka i tylko człowieka. I jeśli chodzi o mnie to argumenty przemawiające za destrukcyjną ingerencją w nasze największe i najbardziej wartościowe dziedzictwo jakim są pozostałości życia w Polskich lasach w imię jednostkowego dobra dorobku/jakości życia do mnie nie przemawiają . Dlaczego? Bo są inne środki – inne rozwiązania zaradcze. Rolnik dla przykładu powinien sobie uprawiane pole porządnie ogrodzić – to samo dot. kurnika, do którego dostaje się lis. Nie popieram wypłacanych odszkodowań bo wg. mnie to zwykłe zaniedbanie z jego strony. Kwestię odstrzeliwania chorych sztuk można sobie włożyć pomiędzy bajki, ponieważ tak naprawdę to takie sytuacje – realnie- mają miejsce w przypadku gdy takie chore zwierzę zbliży się do gospodarstwa – w innych przypadkach, czyli w trakcie polowania jest to po prostu zabijanie jak leci.
Każda ingerencja człowieka w dany stan – prowadziła jedynie do katastrowy: albo do wyginięcia danego zwierzęcia - albo do zdziesiątkowania danej populacji ( również mówię tutaj o szczepieniu lisów) Lepiej 100 razy się zastanowić niż zacznie się poprawiać naturę. A wspomniane przez Nurosłąwa wilki to bardzo pożyteczne zwierzęta, które regulują liczebność dzików i saren. One przynajmniej faktycznie likwidują osobniki chore i stare, które niekoniecznie podejdą pod celownik. W naszym rejonie nie słyszy się skarg dot. szkód wyrządzonych przez leśne zwierzęta, więc po co ten ostrzał wszystkiego co się nawinie? Cóż… ale niejeden myśliwy jako miłośnik lasów w imię ochrony drzew ( jelenie niszczą drzewa porożami) powiesił sobie widowiskowe rogi przy kominku… w końcu zawsze się znajdzie jakiś pretekst do ich zdobycia.
Ta moja niefortunna chwila refleksji wynikająca z lektury powyższych postów nie jest atakiem na Ciebie Nurosławie, nie mniej nie oburzaj się kiedy komuś taki stan rzeczy po prostu nie odpowiada. Bo mi naprawdę nie odpowiadają sobotnie odgłosy strzałów i zabijanie tego co w Polsce jest najpiękniejsze, nie odpowiada mi fakt że tacy myśliwi ze statutowego koła wchodzą bezkarnie na moją posiadłość wybijając w pień kuropatwy, nie odpowiadają mi wiosenne strzały do kaczek których wcale nie ma dużo, nie odpowiada mi ostatnio przeczytana pozycja książkowa Prof. G. z 2006 r. który jako sposób ochrony stawów hodowlanych proponuje zabicie czapli siwej i powieszenie jej na kołku w pobliżu wody…
ale…
nie odpowiadają mi również odgłosy co roku mordowanych świń u sąsiadów z których szynkę każdy z nas kupuje, no i wreszcie komuś dla przykładu może nie odpowiadać to że trzymam ryby w akwarium…
Może po prostu, - my ludzie - w cale nie powinniśmy znajdować się w epicentrum tego świata, bo zdecydowanie ten stan światu szkodzi. I nie mówmy tym bardziej publicznie, że jest inaczej.
Katarzyna
PS. A teraz uprzejmie poproszę o cennik pokarmów o których mowa w mailu reklamowym, który to skłonił mnie do przeczytania tego wstrząsającego tematu. |