Winniczki bez problemu w większej ilości na pewno znajdziesz na łące, szczególnie po deszczu. Ale muszą to być raczej już dojrzałe osobniki z twardą skorupą bo jest dużo takich jeszcze ze skorupką niewykształconą - miękką. U mnie np. na działce (teren w części zalesiony- wschód Polski) jest ich sporo.
Tylko że…, wyszukanie winniczków to tylko część zadania. Ja jakieś dwa miesiące temu też sobie zaaplikowałam kilka muszli (dokładnie dziesięć – nawet jeśli ich wszystkich nie widzę w akwarium to sama liczba mocno mi utkwiła w pamięci).
Wszystko przebiegało ,,pięknie’’
Wybrałam się w sobotni ranek na działkę, gdzie od razu wyszukałam dziesięć dużych muszli wraz ,,z zawartością’’. Zadowalające było to, że miałam takie jak chciałam i że nie musiałam wcale szukać. Można sobie powiedzieć ,,fajnie, wystarczy wyjść i nazbierać tyle ile się chce’’.
Winniczki ulokowałam w wiaderku na ok. godzinę. Po tym czasie, prawie wszystkie stały się ruchliwe – wystawiły przysłowiowe ,,różki’’. Cóż to był za widok, kiedy z ufnością domowego zwierzaka jadły podaną im wcześniej sałatę. Oj, nie wiedziały co ich czeka… co więcej, ja też nie widziałam co czeka mnie...
Za radą innych, należało wrzucić te ślimaki do gorącej wody. Tak też zrobiłam starając się wcześniej nie patrzeć na ich majestatyczne ruchy ,,łebków’’, na wychylające się różki śmiało obserwujące otocznie, na ogromny apetyt wywołany czymś nowym i smacznym i na… wiele, wiele innych zachowań, których marnymi formami słów nie da się opisać.
Nie wiem, jak ja sobie to wcześniej wyobrażałam – może, że same wyjdą z pożądanych przez mnie domków po zalaniu gorącą wodą?! W każdym bądź razie tak się nie stało... Wszystkie uciekły do swoich skorup. I niby to był by koniec udręki bo co się miało stać to się już stało. Zapakowałam wszystkie do worka, wrzuciłam w plecak po czym udałam się do domu, gdzie szybko znalazły się w zlewie napełnionym gorącą wodą po raz drugi.
Jako że połowa rodziny Służy Zdrowiu, znalazłam narzędzie umożliwiające ,,dojście do sedna’’. Był nim przyrząd chirurgiczny wykorzystywany do podtrzymania szwów. Szybko się zorientowałam dlaczego pomimo ulubionej dziecięcej zabawy w robienie lalkom zastrzyków, operacji brzucha pluszowym maskotkom, gipsowaniu wszystkich zabawek bandażem, oraz odniesionej osiedlowej furory w podawaniu ,,ala’’ lodów w sklepiku ,,na niby’’ złożonych z liścia nie znanej mi dotąd rośliny i środka farmaceutycznego do oparzeń ( niestety akurat za to ostatnie mój tyłek ucierpiał) nie zaliczam się w życiu dorosłym do powyższej połowy. Usuwanie ślimaka okazało się trudniejsze od samych poszukiwań, które wstępnie dla większości stanowią największy problem.
…zanurzyłam w skorupce ów narzędzie, zacisnęłam i pociągnęłam… wyszedł… sam łeb (te różki… ;o/), który wrzuciłam do toalety…po czym, ponownie zacisnęłam i pociągnęłam… tym, razem doszło do części rzadszej wypełnionej płynami… niepokojące było to że ślimaki w czasie wodnego mordu robiły kupy – pomyślałam, że pewnie ze strachu (żal) …dalsza część, była jeszcze bardziej nie przyjemna… Aby wszystko usunąć nadcięłam rożek muszli i ją przepłukałam pod strumieniem wody. No i jest pierwsza skorupka. Ale, zostało jeszcze dziewięć… Kiedy wzięłam drugą, ręce zaczęły mi się cholernie telepać i miałam tego wszystkiego dosyć – chciałam poprzestać na tym jednym. Tylko że, pomyślałam że zamordowałam już te ślimaki więc co z nimi będzie…Wzięłam się w garść (przynajmniej tak myślałam) mówiąc sobie, że dam radę, że ich śmierć musi czemuś służyć. Z telepiącymi łapami usuwałam część po części, aż tu buum! Któryś rozprysł mi się na twarz… zrobiło mi się słabo, a nogi dosłownie miałam jak z waty… potem doszły dziwne myśli… skojarzenie z filmem, który kilka lat temu puszczali nam w liceum wiele razy(jako, że było ono katolickie): na lekcji religii, biologii, wychowania seksualnego i wychowania zdrowotnego – także postarali się drodzy pedagodzy aby utkwił w pamięci szkolnych podopiecznych…. ;o/
…i tak ,,dokonałam aborcji’’ na dziesięciu ślimakach, ledwie żywa…
A skorupki? Skorupki wprawdzie ulokowane są w akwarium, ale niestety żadnej radości z tego że są nie przynoszą…
Eh! Przejęty pięknem lub zgrozą jakiegoś momentu człowiek wzywa kogoś najbliższego; w niepewności powtarza wciąż to samo pytanie oczekując na potwierdzenie lub zaprzeczenie. Moją ,,odpowiedzią’’ było ,, Jak Ty to zrobiłaś? One miały swoje miejsce, rodziny , domy…’’ ;o/ co gorsze On zawsze tak mówi przy kupnie każdej kolejnej ryby…
Przepraszam za moje długie wywody, jakoś tak wszystko do mnie wróciło jak przeczytałam ten temat… proszę się przygotować na dzień bez pokarmu bo gwarantuję że o jedzeniu w ,,ten dzień’’ myśleć nie będziesz…
Życzę owocnych poszukiwań,
Katarzyna |